Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN” z Lublina to nie tylko teatr. Natomiast jeśli mowa o działalności teatralnej tego miejsca, to jest ona z pewnością niezwykła. Wczoraj, 12 kwietnia, byli gośćmi Teatru Elektrycznego w Skoczowie.

Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN” działa w Lublinie od blisko dwudziestu lat i jego głównym celem jest przypominanie przedwojennej historii Żydów pochodzących z tego miasta, zanim zostali zesłani do obozów koncentracyjnych. Ośrodek ma specyficzną lokalizację - działa w pomieszczeniach nad Bramą Grodzką, przez którą przed wojną można było przejść w dzielnicę żydowską. W czasie wojny osiedla żydowskie właściwie w całości zostały zrównane z ziemią. Założyciele "Bramy Grodzkiej - Teatru NN” wzięli odpowiedzialność za to miejsce i historię. Zamazaną i wyburzoną historię przypominają na różne sposoby: poprzez zbieranie i popularyzowanie archiwów (zdjęć, listów itp.), poprzez edukację, poprzez rozmowy z ludźmi, którzy pamiętają czasy przedwojenne, poprzez prowadzenie działalności muzealnej, poprzez liczne działania w sieci internetowej. Wreszcie: poprzez teatr.

A jeśli teatr, to opowiadanie historii. Mieszkańcy Skoczowa i okolic wysłuchali w Teatrze Elektrycznym dwie historie. Pierwsza dotyczyła przeszłości i obecnej działalności Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN” z Lublina, które zostały zaprezentowane podczas prelekcji multimedialnej. Druga wywodzi się z opowiadania żydowskiego pisarza, I. B. Singera i została zagrana przez dwóch twórców z Teatru NN. Przedstawienie "Tajbełe i jej demon” to trzecia część tryptyku tego teatru powstała w ramach programu "Opowiadania historii".

Fabuła przedstawienia, w reżyserii dyrektora Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN”, Tomasza Pietrasiewicza, jest wzruszająca i symboliczna. Trzydziestoparoletnia Tajbełe z małego podlubelskiego miasteczka zostaje odtrącona i porzucona przez męża za to, że nie może mieć dzieci. Kiedy kobieta powoli godzi się z losem samotnego życia, w nocy zakrada się do jej sypialni mężczyzna, który podaje się za złego demona. Tajbełe jest przerażona, ale demon nakazuje jej oddać mu się i być posłuszną. Mężczyzna ponawia wizyty, ale zawsze w nocy. Z czasem kobieta przyzwyczaja się do gościa, a im dłużej się znają, tym mocniej uświadamia sobie, że go pokochała. Pewnego dnia podlubelskie miasteczko nawiedza epidemia śmiertelnej choroby. Kochankowie dalej spotykają się. Mężczyzna wciąż podaje się za złego demona, a kobieta daje do zrozumienia, że mu wierzy. Oboje się kochają, ale z czasem mężczyzna słabnie, jest coraz bardziej rozpalony gorączką aż pewnej nocy nie przychodzi. Kolejnej nocy także nie przychodzi...

Ta historia jest opowiedziana na scenie przy absolutnym minimum efektów scenograficznych. Jedynym elementem scenografii jest tu drewniane krzesło. Natomiast opowiadaczami są aktor i muzyk - w "Tajbełe i jej demon” słowo i dźwięk klarnetu wzajemnie się uzupełniają. Mistrzostwo aktorskie Witolda Dąbrowskiego, polegające na modulowaniu głosu i sugestywnym geście, czyni historię wciągającą od samego początku aż do niespodziewanego finału. Z kolei muzyka klarnetu, którą wykonał Jarosław Adamów, jest nie tylko tłem opowieści, ale ważnym elementem przedstawienia - komentuje zdarzenia bądź skoczną, bądź żałosną nutą, naśladuje dźwięki przedmiotów lub zdarzeń z narracji, a czasem sięga nawet ponad ekspresję gry aktorskiej. O sukcesie tego występu świadczą niezmącona cisza i skupienie na widowni, a także ta specyficzna pauza milczenia-zadumania między zakończeniem przedstawienia a rozpoczęciem oklasków.

- Dziękuję za to przedstawienie, wzruszyłam się - powiedziała jedna z kobiet, opuszczając widownię.

Mimo że na widowni podczas pokazu lubelskiego Teatru NN było niespełna dwadzieścia osób, zdecydowanie warto do Teatru Elektrycznego w Skoczowie zapraszać tak ciekawych gości i wartościowe przedstawienia. Z czasem i ta widownia zapełni się odbiorcami, którzy uwierzą, że minimalistyczna opowieść teatralna potrafi dać więcej głębokich poruszeń niż pompatyczne wizualnie, ale bezmyślne show.

Małgorzata Bryl
Małgorzata Bryl
„Teatralna magia w Teatrze Elektrycznym”

 

 

„Tajbełe i jej demon” „ Temat najnowszego, lekkiego i zarazem głęboko wzruszającego spektaklu Teatru NN: miłość demona i samotnej kobiety, przywołuje wielowiekową tradycję dociekań nad istotą dobra i zła. Spełnił się zamiar Teatru NN z Bramy Grodzkiej zbudowania scenicznego tryptyku z żydowskich opowieści, czerpiących z cudownie żartobliwego chasydzkiego folkloru, a przywołujących w sposób nienachalny prawdy proste i przekonywujące. Powstały trzy krótkie (do pół godziny) przedstawienia na aktora i instrument. Aktor w tryptyku jest ten sam - Witold Dąbrowski, różne zaś instrumenty i muzycy. W przezabawnej opowieści o leniwym Szlemielu, który z Chełma wyruszył do Lublina, z aktorem rozmawia akordeon Bartłomieja Stańczyka, w historii „O tym jak Fajwł szukał samego siebie” Witoldowi Dąbrowskiemu towarzyszy Robert Brzozowski na kontrabasie. Przedstawienia nie wymagają scenografii, specjalnych świateł, sprzętu elektronicznego, ba - nie wymagają nawet sceny. Lecz choć to teatr ubogi - w walizce (i w futerale), aktor i muzyk z instrumentem potrafią wyczarować całe bogactwo środków wyrazu. Spektakle urzekają lekkością i dowcipem, imponują poziomem profesjonalizmu instrumentalistów. Atmosfera opowieści jak i samych przedstawień sprawia, iż ogląda się je z niekłamaną przyjemnością, niczym teatralne pocztówki. Reżyser Tomasz Pietrasiewicz fabułę do dwóch pierwszych spektakli wziął z opowieści chasydzkich Martina Bubera, zaś trzeci, (…) spektakl „Tajbełe i demon” oparł na opowiadaniu Isaaca B. Singera. Partnerem ludzkiego głosu jest dźwięk fletu, niezwykłego, emocjonalnego instrumentu, który perfekcyjnie opanował Jarosław Adamów, absolwent łódzkiej Akademii Muzycznej. To doprawdy bardzo wzruszająca historia o miłości; dość powiedzieć, że na premierze widowni pociekły łzy. Do samotnej Tajbełe, młodej jeszcze kobiety, która straciła męża i dzieci, nocą przychodzi Hurmizasz, demon - kochanek. Ona szczęśliwa, kochana i pieszczona, może czegoś się domyśla, a jednak o nic nie pyta, on zaś zdaje jej czasami relację z tajemnych, demonicznych spraw. Naprawdę zaś Hurmizasz to biedny, nic nieznaczący pomocnik nauczyciela w chederze; kiedy przypadkowo zobaczył nagą Tajbełe, wśliznął się do jej samotnego łóżka, udając demona. I tak zostało. Do czasu... W „Tajbełe...” nie ma żartów, gdyż w tej opowieści idzie o materię bardzo osobistą, by nie powiedzieć - intymną. Lecz to, wprawdzie wciągająca i przejmująca, ale tylko pierwsza, zmysłowa sfera tej opowieści i spektaklu, zza której wyłania się inna - spirytualna, duchowa, demoniczna. Demon to wszak pośrednik między Bogiem a ludźmi, który działa na człowieczą zgubę. Otóż, jak widać, demon nie zawsze działa na zgubę i nie zawsze jest nosicielem zła. Homer utożsamiał demony z bóstwami, a starotestamentowy demon wcale nie musiał nakłaniać do grzechu. Zatem otwiera się tu szerokie pole do spekulacji demonologicznych; najwyraźniej za tym co się przydarzyło Tajbełe stoją wielowiekowe dociekania mędrców. Jaką naturę ma demon? Kto jest w czyjej skórze: demon - w ludzkiej czy człowiek - w demonicznej. Czy to nie Bóg wysłał do Tajbełe demona Hurmizasza? Temat i instrument sprawiły, że najnowszy spektakl Teatru NN ma nieco inną strukturę, więcej tu dialogowania głosu i muzyki niż wspólnego brzmienia, także narracja biegnie tu i ówdzie większymi partiami. „Tajbełe” to przecież drobiazg, lecz wrażenia pozostają niezapomniane”.
Grzegorz Józefczuk
Grzegorz Józefczuk
„Zakochany demon”
3.06.2007, ul. Karowa 20, DSH, Sala Spotkań Tajbełe i jej demon Niedzielne popołudnie w DSH należało do Ośrodka Brama Grodzka i Teatru NN z Lublina. Wyjatkowi goście opowiadali o historii Ośrodka i przedstawili program Historia Mówiona, w ramach którego nagrywane są świadectwa dotyczące dawnej Lubelszczyzny. Atrakcją wieczoru było przedstawienie Tajbełe i jej demon na klarnet i aktora. W spektaklu, opartym na opowiadaniu I. B. Singera, wystąpili Witold Dąbrowski (aktor) i Jarosław Adamów (klarnet). Dzięki nastrojowej muzyce i grze aktorskiej widzowie przeniesli się w świat żydowskiego sztetł, w którym rzeczy boskie (i demoniczne) splatają się z ludzkimi i gdzie nic nie jest takie, jakie by się na pozór wydawało... Przedstawienie zachwyciło warszawską publiczność, a niektórzy widzowie nie kryli wzruszenia.


„Tajbełe i jej demon” „Spektakl dzięki wyczuciu Tomasza Pietrasiewicza, dzięki grze aktora i muzyka wydobywa całą mądrość prozy Singera. Jest porażający. Jak prawda wypowiedziana przez Tajbełe, że są sekrety, których serce nie może wyjawia ustom. I krystalicznie czysty w swej ascetycznej prostocie.”
A. Molik
A. Molik

O tym, jak demon w Grudziądzu na chwilę osiadł... Tegorocznemu grudziądzkiemu festiwalowi teatralnemu patronował nie kto inny, jak sam demon, szatan, czarci syn, diabeł, kusiciel, dusz ludzkich nieustanny mąciciel, chciałoby się zrymować... Niezależnie od nazwy czy przydomka, jaki nadamy temu motywowi cieszącemu się niesłabnącym zainteresowaniem w sztuce, bezsprzecznie cechuje go wielokulturowość i polisemantyczność. Również i w tym nadwiślańskim mieście postać ta pokazała, jak niejednorodne jest jej oblicze. W czwartym tygodniu trwającej Grudziądzkiej Wiosny Teatralnej uosobione licho powraca w ścisłym związku z judaistycznym obrządkiem i chasydzką ludowością. Wywołane w preludium teatralnych uroczystości przez Teatr Żydowski z Warszawy (przedstawieniem "W nocy na starym rynku") tym razem zjawiło się wraz z opowiadaniem Isaaca Bashevisa Singera "Tajbełe i jej diabeł", które przetransformował w sceniczną narrację lubelski Teatr NN. Użyty termin, określający charakter tego niezwykłego spektaklu, pojawia się tu nieprzypadkowo. W adaptacji reżysera sztuki Tomasza Pietrasiewicza (będącej częścią "Tryptyku chasydzkiego") doświadczamy bowiem skrajnego minimalizmu nie tylko w sferze zamysłu scenograficznego, ale przede wszystkim w jej podstawowej komórce, jaką jest scenariusz. Materią "Tajbełe i jej demona" w jednoosobowej aranżacji aktorskiej Witolda Dąbrowskiego jest opowiadanie, ipsum in ipso. Historia kobiety doświadczonej przez życie utratą potomstwa i małżonka wznieca na twarzach widowni pogodny uśmiech, chwilę zadumy, smutek, przede wszystkim zaś wzruszenie. W osobie samotnego nieudacznika Elchona, który na mocy podstępnego żartu, stał się jej nocnym demonem-kochankiem odnajduje prawdziwą miłość. I choć Tajbełe nigdy nie poznała, kto krył się za maską Hurmizasza, jako jedyna dołącza do orszaku pogrzebowego i bezwiednie, empatycznie opłakuje zmarłego nagle Elchona. Fabularny konstrukt silnie ciąży ku paradygmatowi gawęd i legend żydowskich. Prócz istot mniej lub bardziej rogatych, roi się tu od artefaktów z obrzędowości, która poprzez kultywowaną od wieków i hermetycznie zamkniętą formę religijności niewzruszenie budzi ciekawość odbiorców odkrywających jej piękno. A jednak jest w opowiadaniu o Tajbełe coś, co przełamuje konwencję fantastyki wpisanej w ludowe powiastki i nie jest to wcale postać udawanego demona, który "reputację" mocy piekielnych mocno nadweręża. Drobiną, która znosi barykady między światem realnym, fizycznym a tym ponadzmysłowym, istniejącym w innym wymiarze, jest potęga w postaci ludzkiej miłości, sięgającej aż po przysłowiowy grób. O scenograficznej ascezie zaproponowanej przez Pietrasiewicza możemy mówić jak o prawdziwym strzale w dziesiątkę. Prócz krzesła, na które od czasu do czasu wskakuje bądź na którym siedzi narrator, rekwizytem jest również sam muzyk. To zza niego, jak zza tajemniczej kotary spogląda na widownię oko opowiadającego losy Tajbełe, a dłonie służą za pulpit dla księgi. Truistycznie mówiąc, stwarza ona większe pole do popisu dla wyobraźni odbiorcy. Ale nie w tym tkwi jej rola. W spektaklu bohaterem jest sama opowieść, z przedmiotu staje się podmiotem, autonomizuje się. Dwugłos - aktorski i instrumentalny (olbrzymie brawa dla wirtuozerii klarnecisty) - w pewnym momencie ulega rozszczepieniu i jako widzowie ulegamy przeświadczeniu, że każdy z nich zaczyna opowiadać może niezupełnie zdyferencjonowaną, ale jednak inną historię. Aktor być może nasyconą dramatyzmem, klarnet bardziej rzewną... Maraton trwał do późnych godzin nocnych. Gdy na zegarze wybiła dwunasta, uczestnicy z niegasnącym uśmiechem na twarzach rozeszli się do swoich domostw. Kto wie, być może na podobieństwo singerowskiego Hurmizasza również w teatrze rozpoczął swe harce jakiś "niewinny" demon?
Anna Kołodziejska
Anna Kołodziejska
Teatralia Trójmiasto
Spełnił się zamiar Teatru NN zbudowania scenicznego tryptyku z żydowskich opowieści, czerpiących z cudownie żartobliwego chasydzkiego folkloru, a przywołujących w sposób nienachalny prawdy proste i przekonywujące. Powstały trzy krótkie przedstawienia na aktora i instrument. Aktor w tryptyku jest ten sam - Witold Dąbrowski, różne zaś instrumenty i muzycy. Spektakle urzekają lekkością i dowcipem, imponują poziomem profesjonalizmu instrumentalistów. Atmosfera opowieści jak i samych przedstawień sprawia, iż ogląda się je z niekłamaną przyjemnością, niczym teatralne pocztówki. Reżyser Tomasz Pietrasiewicz fabułę do dwóch pierwszych spektakli wziął z opowieści chasydzkich, zaś trzeci, (…) spektakl „Tajbełe i demon” oparł na opowiadaniu I. B. Singera. Partnerem ludzkiego głosu jest dźwięk klarnetu, niezwykłego, emocjonalnego instrumentu, który perfekcyjnie opanował, Jarosław Adamów, absolwent łódzkiej Akademii Muzycznej.To doprawdy bardzo wzruszająca historia o miłości; dość powiedzieć, że na premierze widowni pociekły łzy. Do samotnej Tajbełe, młodej jeszcze kobiety, która straciła męża i dzieci, nocą przychodzi Hurmizasz, demon - kochanek. Ona szczęśliwa, kochana i pieszczona, może czegoś się domyśla, a jednak o nic nie pyta, on zaś zdaje jej czasami relację z tajemnych, demonicznych spraw. Naprawdę zaś Hurmizasz to biedny, nic nieznaczący pomocnik nauczyciela w chederze; kiedy przypadkowo zobaczył nagą Tajbełe, wśliznął się do jej samotnego łóżka, udając demona. I tak zostało. Do czasu... W „Tajbełe...” nie ma żartów, gdyż w tej opowieści idzie o materię bardzo osobistą, by nie powiedzieć - intymną. Lecz to, wprawdzie wciągająca i przejmująca, ale tylko pierwsza, zmysłowa sfera tej opowieści i spektaklu, zza której wyłania się inna - spirytualna, duchowa, demoniczna.
Andrzej Molik
Andrzej Molik
Kurier Lubelski

Bohaterami tego magicznego wieczoru są samotna Tajbełe i jej tajemniczy kochanek-demon. Serce każe Żydówce modlić się o zdrowie i pomyślność dla kochanka, nie zważając na jego piekielne koneksje. Zgodnie z mądrością ludową to serce wie najlepiej, co dobre, a co złe i bezbłędnie prowadzi bohaterkę w każdej sytuacji. Mimo smutnego finału jest to opowieść o chwili szczęścia, do której każdy ma prawo i o którą warto zawalczyć.

Spektakl wyreżyserowany przez Tomasza Pietrasiewicza jest dowodem na to, że nie tylko dzieci lubią bajkowe historie. Skupiona wokół osoby bajarza publiczność została wciągnięta w misterium obcowania z duchami przeszłości. Witold Dąbrowski, mimo oszczędności użytych środków scenicznych, umiejętnie trzymał widzów w napięciu. Brak scenografii oraz dystansu między sceną a widownią sprawiły, że przedstawienie nabrało osobistego, wręcz intymnego charakteru. Przypominało spotkanie przy ogniu w długi jesienny wieczór, zwłaszcza, że towarzyszyła mu muzyka i pieśni.

Wysokiej próby oprawa muzyczna, choć była jedynie tłem, w istotny sposób decydowała o charakterze spektaklu. Tradycyjne chasydzkie melodie przywoływały nie tak znowu odległe czasy współistnienia żydowskiej kultury z polską. Czasy te, mimo że nie tak dawne, pozostawiły po sobie niewiele śladów. Przedstawienie realizuje ideę walki z tym zjawiskiem, które reżyser nazwał wielkim problemem niepamięci.

Jaśmina Puchała
Jaśmina Puchała
Dziennik Teatralny Katowice

W ramach VII Zamojskich Spotkań Kultur, na renesansowym podwórzu przy zamojskiej Starówce, Teatr NN z Lublina zaprezentował spektakl „Tajbełe i demon” wg opowiadania Isaaca B. Singera.Smutna opowieść o samotnej Tajbełe i równie samotnym Hurmizaszu. Ona straciła w życiu wszystko – dzieci i męża. On – całe życie uznawany był za miejscowego niedołęgę. Los tych dwojga zmienia się diametralnie, gdy Hurmizasz wkrada się nocą do Tajbełe i podając się za demona prosto z piekielnych czeluści, wymusza na niej posłuszeństwo. Z biegiem czasu jednak między kobietą i demonem zaczyna rodzić się piękne, choć zakazane uczucie… W tę wspaniałą opowieść wprowadził zebranych widzów Witold Dąbrowski przy muzyce płynącej z klarnetu Jarosława Adamowa.

 Wasze przedstawienie bardzo różni się od tradycyjnych spektakli, nie używacie rekwizytów, scenografii. Opowiadanie uzupełnia muzyka klarnetu. Skąd pomysł na taki spektakl?

Witold Dąbrowski: Ta historia rozpoczęła się od Tomka Pietrasiewicza, naszego serdecznego przyjaciela, który jest dyrektorem Ośrodka Brama Grodzka Teatru NN w Lublinie. Poza tym, że jest dyrektorem tego pięknego miejsca, to jest również reżyserem teatralnym. Dawno temu Tomek przyniósł opowiadanie Singera „O tym, jak Szlemiel wybrał się do Warszawy”. Wtedy pojawił się pomysł, że fajnie byłoby to opowiadanie jakoś uteatralizować. Ponieważ ja miałem wtedy bardzo dobry kontakt z kapelą „Się gra”, w której byli Bartek Stańczyk, Jarek Adamów i Robert Brzozowski, to natychmiast pomyśleliśmy, że przedstawienie można zrobić z muzyką na żywo, koniecznie z akordeonem. Tak właśnie powstało przedstawienie, które nam się szalenie spodobało. Okazało się, że nie tylko nam, ale również widzom. Postanowiliśmy to kontynuować. Zupełnie naturalnie powstały kolejne przedstawienia z pozostałymi członkami zespołu „Się gra” – z Jarkiem Adamowem, który gra na klarnecie, z Robertem Brzozowskim grającym na kontrabasie. Powstał tryptyk, nazwaliśmy go „Tryptyk chasydzki”. Te przedstawienia powstały bardzo szybko, dosłownie w przeciągu kilkunastu miesięcy i ruszyliśmy z nimi w świat. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.

Jednak w gruncie rzeczy, trudno tutaj mówić o teatrze. My jesteśmy na granicy takich form, które nazywają się „teatr” i „sztuka opowiadania historii”. Nie wiem, któremu z tych gatunków jesteśmy bliżsi.

 A potwierdzeniem tego jest fakt, że jesteście zapraszani do wielu miejsc w Polsce i nie tylko.

Witold Dąbrowski: Jeździmy właściwie po całym świecie. Ale nie jeździmy wszędzie. Jedziemy tam, gdzie rzeczywiście czujemy, że ludzie chcą nas usłyszeć i zobaczyć. Tutaj przyjechaliśmy do Ciebie, Agato. Wykazałaś taką determinację, i widząc to przedstawienie przed rokiem w Szczebrzeszynie powiedziałaś, że ten spektakl musi się znaleźć w Zamościu. Razem z Wojtkiem (Łosiewiczem – red.) znaleźliście świetną okazję, czyli Festiwal Kultur. Przyjechaliśmy tutaj zagrać dla Was, wiedząc, że zadbacie, abyście nie oglądali samotnie tego przedstawienia.

 I myślę, że udało nam się zachęcić ludzi do przyjścia i obejrzenia Waszego przedstawienia. A jak Wasze wrażenia po występie w Zamościu?

Jarosław Adamów: Moim zdaniem było rewelacyjnie. Bardzo lubię Zamość, jestem tutaj czwarty raz z występami. Kolejny raz z Witkiem, wcześniej byłem również z zespołem „Się gra”. Zawsze bardzo mile wspominam to miasto i bardzo lubię tutaj przyjeżdżać. A dzisiaj była tutaj niesamowita atmosfera.

Witold Dąbrowski: Przede wszystkim jako organizatorzy wpadliście na bardzo dobry pomysł, aby takie kameralne przedstawienie jak nasze, odbyło się w równie kameralnej przestrzeni. Dlatego to podwórze, tuż obok Rynku Wielkiego, okazało się stworzone do takich działań. Samo to miejsce, do którego nas zaprosiliście – ono już samo gra. A jeśli dodatkowo pojawia się w tym tak znakomita literatura, tak piękne opowiadanie Singera, jakim jest „Tajbełe i jej demon” – jeszcze dodatkowo podkreśla tę wspaniałą atmosferę.

Bardzo ważne dla nas jest to, że ci, którzy przychodzą na te pokazy, przedstawienia, opowieści, wzruszają się i potem zabierają te wzruszenia ze sobą do domu, a jeśli mają trochę odwagi, to po występie podchodzą do nas i dziękują, a my się cieszymy, że takie podziękowania słyszymy.

 Mówiąc o podziękowaniach – co dla Was, jako aktorów jest cenniejsze: profesjonalna recenzja znawcy sztuki, czy wzruszeni widzowie, o których mówiłeś przed chwilą?

Jarosław Adamów: Myślę, że każdy człowiek jest równy. Dlatego bez względu na to, czy ktoś jest znanym recenzentem, czy zwykłym widzem – opinia tych osób jest dla mnie tak samo ważna.

Witold Dąbrowski: Dla mnie również obydwie opinie są bardzo ważne. Oczywiście nie zabiegamy o to, żeby te recenzje były jakieś wyjątkowe. Natomiast rzeczywiście zdarza mi się czasami przeczytać recenzję dziennikarza, który swoim opisem trafia dokładnie w dziesiątkę, a wcześniej nie wypytywał mnie, co ja o tym myślę, nie przepisywał tego, co ja mówię o spektaklu. Opisywał swoje emocje i tym opisem trafiał bingo. To bardzo, bardzo cieszy i udowadnia, że zamierzenia, które mieliśmy, tworząc te opowieści, zostały zrealizowane. Ale nawet najlepsza recenzja w najlepszym dzienniku, tygodniku czy miesięczniku, nie zastąpi tej reakcji, którą widzimy w widzach. Poza tym, że miło jest usłyszeć, gdy ktoś przychodzi po przedstawieniu i mówi – dziękuję panu, wzruszyłem się, to było niesamowite przeżycie, nigdy tego nie zapomnę – to dodatkowo my jesteśmy bardzo blisko publiczności. To, jak reaguje publiczność – albo nas niesie, albo nas dołuje. Dzisiaj w Zamościu publiczność nas niosła.

 Możemy więc liczyć, że przyjedziecie jeszcze do Zamościa?

Witold Dąbrowski: Jak nas zaprosisz, to pewnie!

 Już dziś Was zapraszam! Dziękuję za rozmowę.

Agata Marcyniuk
Agata Marcyniuk

JoomShaper